Zachorowałam w styczniu 2011. Od grudnia poprzedniego roku chorowałam na jakąś infekcję, miałam wysoką gorączkę przez kilka tygodni, lekarze ciągle nie trafiali z diagnozą, karmili mnie niepotrzebnymi antybiotykami. W końcu, zmęczona wieczną nieustającą gorączką i brakiem pomocy ze strony lekarza rodzinnego, postanowiłam zrobić sobie podstawowe badania: krew, mocz, usg brzucha, rtg klatki piersiowej. Zmieniłam przychodnię i lekarza, z badań wynikało, że prawdopodobnie dopadła mnie infekcja układu moczowego, na którą dostałam kolejny antybiotyk. Victoria!!! Zaczęło działać! Jednak wprost proporcjonalnie do spadania temperatury zaczęłam odczuwać drętwienie palców. Myślałam, że źle spałam i machnęłam na to ręką, zresztą, przecież w końcu, po kilku tygodniach, zaczęłam zdrowieć!!! Nic bardziej mylnego. Drętwienie z palców przeniosło się na całe stopy i dłonie, mimo prośby nie otrzymałam skierowania do szpitala. Przestałam prawie jeść, woda stała się słodka w ustach, z trudem ją przełykałam. Drętwienie objęło praktycznie całe ciało, każdy dotyk czułam jakby przez bardzo grube ubranie. Nie miałam siły wstać z łóżka, uczesać się, chwycić czajnika jedną ręką. Kiedy już sama przestałam móc zmieniać pozycję w łóżku, zdecydowaliśmy o szybkim przyjeździe na szpitalny oddział ratunkowy. Tam zlecono mi kilka badań: EKG, krwi, płynu rdzeniowo-mózgowego, EMG. Nie miałam żadnych odruchów. Właściwie już pierwszego dnia wieczorem postawiono diagnozę, badanie EMG miało to tylko stuprocentowo potwierdzić. I dowiedziałam się: zapalenie nerwów obwodowych, poliradikuloneuropatia, czyli GBS. Wtedy nic mi to nie mówiło, choć miałam problem z duszeniem przycisków na klawiaturze komórki, wyszukałam w googlach z czym tak naprawdę mam do czynienia. Podłączano mi kroplówki nawadniające, po których musiałam wstawać do toalety, co było niemal niewyobrażalnie trudne. Podłączono mnie do maszyn monitorujących funkcje życiowe, kiedy musiałam skorzystać z toalety, ktoś musiał odłączyć mnie od kabla, bo sama nie potrafiłam go wyjąć. Mój stan pogarszał się z godziny na godzinę, na lek czekałam jak na zbawienie. W końcu, po trzech dniach, otrzymałam pierwsze immunoglobuliny w kroplówce. Zaświeciło słońce nadziei. Tymczasem zrobiło się jeszcze gorzej, coraz bardziej opadałam z sił, użycie dezodorantu, umycie zębów było prawie niemożliwe, ktoś musiał mi wiecznie pomagać. Nie miałam prawie czucia w dłoniach, więc często coś upuszczałam, jednocześnie nie mając możliwości, by to podnieść. Pogarszał się mój stan psychiczny, bo skoro lek miał przynieść mi uzdrowienie, a ze mną było coraz gorzej i gorzej?! Było mi wstyd, że ciągle płakałam, często przy obcych ludziach. Wciąż nie mogłam jeść, napisanie krótkiego smsa zajmowało mi kilkanaście minut. Zwykłe nakrycie się kołdrą przekraczało moje możliwości. Do dziś został mi odruch chwytania boku łóżka, by przewrócić się na drugi bok. Tyle, że teraz już praktycznie nie jest mi to już potrzebne. Po około 8 dniach od podania pierwszej dawki leku, zaczęłam bez pomocy siadać na łóżku i z troszeczkę mniejszym problemem doczołgiwać się do toalety, po jakimś czasie nie potrzebowałam już, by ktoś mnie z niej podniósł. Najpierw rehabilitantka wykonywała ze mną proste ćwiczenie na łóżku: ręka w górę, ręka na dół, napiąć mięśnie, rozluźnić…. I dostałam piłeczkę-jeżyka z przykazaniem, by go używać poza chwilami ćwiczeń z rehabilitantką. Potem już było coraz lepiej. Proste podawanie jeżyka z dłoni do dłoni przerodziło się w podawanie go nad głową, potem spacer po korytarzu i wreszcie odważyłam się, by puścić barierkę i tiptopami przejść szerokość korytarza od ściany do ściany. Ćwiczenia na Sali rehabilitacyjnej przynosiły coraz lepsze efekty, jeszcze nie umiałam podnieść się sama z podłogi, ale już potrafiłam coś z niej podnieść. Zaczęłam tez odczuwać głód. W sumie w dwa tygodnie od pierwszych objawów całkowicie straciłam siły, a w kolejne dwa je odzyskiwałam na tyle, by jako tako sobie radzić. A jaką radością była pierwsza samotna kąpiel J
W obecnej chwili intensywnie rehabilituję się. W sumie, po 2,5 miesiącach od apogeum choroby jestem samowystarczalna, jeżdżę znowu samochodem, zajmuję się domem, jestem w stanie już przynieść cięższą siatkę z zakupami ze sklepu. Niestety nadal nie odzyskałam sił sprzed choroby, nadal nie czuję we właściwy sposób dłoni, stóp, czasem twarzy nad ustami oraz miejsc okolic intymnych, ale za to wchodzę na drugie piętro do mieszkania bez niczyjej pomocy. Dziękuję Bogu, że nie było gorzej i nieustannie modlę się, by wciąż było lepiej.
Czytając historie innych GBSowców wciąż to na nowo przeżywam, ale już mam nadzieję, już wiem, że dzięki pracy nad sobą i czasowi, będzie lepiej.
Katarzyna